Po przejechaniu 4094 kilometrów dumnie możemy ogłosić – nasza kochana Kryśka zaliczyła swój pierwszy pobyt nad Adriatykiem! Był to wyjazd wyjątkowy, obfitujący w miejsca pierwszy raz przez nas odwiedzone. Pierwszy tydzień spędziliśmy na półwyspie Pelješac, dokładnie w miejscowości Kućište, na kempingu Perna skąd mieliśmy świetną bazę wypadową na całą południową Dalmację. Drugi zaś tydzień to już region zupełnie nam do tej pory obcy, a mianowicie Kvarner. Nasz punkt zaczepny do poznawania tej części Chorwacji mieliśmy na kempingu Poljana, nieopodal miasta Mali Lošinj, na wyspie Lošinj.
Południe Dalmacji. Nasz raj na Ziemi
Miejscowość Kućište, znajdująca się obok dobrze nam znanego Orebića okazała się naprawdę świetną bazą wypadową, nie tylko na tereny półwyspu czy pobliską wyspę Korčulę. Stąd do Dubrownika mamy tylko 2 godziny jazdy samochodem. Po drodze obowiązkowym punktem postoju jest Ston, w którym możemy zwiedzić najdłuższe mury obronne w Europie, a także możemy skosztować znanych na całą Chorwację małż i ostryg z miejscowych hodowli. W drodze do Dubrownika mijamy Trsteno gdzie znajduje się Arboretum.
Będąc w Dubrowniku warto zobaczyć go z nieco innej perspektywy, ze wzgórza Srđ. Będąc w Dubrowniku grzechem byłoby nie odwiedzić kompleksu umarłych hoteli w Kupari, a także klimatycznego miasteczka jakim jest Cavtat.
Na Korčuli, prócz miasta Marco Polo, odwiedziliśmy Vela Luke oraz znajdującą się w pobliżu jaskinię Vela Spila, która z każdym rokiem odkrywa przed pracującymi tam archeologami coraz to nowe artefakty. Niesamowite miejsce! Na zakończenie dnia dane nam było (w końcu!) obejrzeć Moreške – taniec/spektakl z. XII/XII wieku, kiedy to w Hiszpanii tańczono taniec symbolizujący walkę pomiędzy muzułmanami a chrześcijanami w czasach Rekonkwisty. Musicie to zobaczyć!
Wyspy Kvarneru. Nad wyraz włoski klimat
O ile wiedzieliśmy czego spodziewać się po południu Dalmacji, o tyle wyspiarski Kvarner był dla nas wielką niewiadomą. Na szczęście nasze obawy okazały się bezzasadne – wyspy Kvarneru okazały się być niezwykle piękne, z niewielką domieszką Dalmacji oraz dużą dawką włoskich klimatów.
Ten element włoski nadaje wyspom odmienny klimat – w mieście Cres czy Veli Lošinj naprawdę można poczuć się jak we Włoszech. Ilość aut z włoskimi rejestracjami, wszechobecny język włoski na ulicy, mnogość informacji w tymże języku zrobiły na nas duże wrażenie. Nawet na straganach pierwszym językiem, jakim nas chciano obsłużyć był… włoski. Nie wiem czy faktycznie jesteśmy podobni do Włochów, raczej nie.
REKLAMA
Nie mniej jednak, jak dla nas, na tę chwilę wyspy Lošinj oraz Cres są najbardziej włoskimi terenami w Chorwacji – bardziej nawet niż tereny znajdujące się na Istrii. Może to tylko nasze błędne odczucie, a może to wstęp do odwiedzenia sąsiada po drugiej stronie Adriatyku. Kto wie?…
Do miejscowości, które odwiedziliśmy, a które znane są miłośnikom wyspiarskiej części Kvarneru zaliczyć należy trzy z nich: miasto Cres na wyspie o tej samej nazwie, a także Mali i Veli Lošinj na wyspie Lošinj, których nazwy poniekąd wprowadzają w błąd. A to wszystko dlatego, że dawniej, Mali Lošinj był o wiele mniejszy od Veli Lošinj. Czas był łaskawszy dla rozwoju Mali Lošinj, który obecnie jest znacznie większy.
Natomiast jeśli chodzi o „klimatyczność” Veli Lošinj zrobił na nas o wiele większe wrażenie.
Na każdym kroku można odnieść wrażenie, że jesteśmy we Włoszech.
To co jednak zrobiło na nas największe wrażenie, to fakt, że spora część sklepów i restauracji była albo nieczynna do godzin popołudniowych albo, w przypadku lepszych restauracji, nie wydawano pewnych potraw np. pizzy. Pierwszy raz się z tym spotkaliśmy w Chorwacji.
REKLAMA
Wczasy z Lumix’em. Na pewno na dłużej
Przed wyjazdem informowaliśmy Was, że zabieramy ze sobą nowy nabytek do testów – aparat Panasonic Lumix TZ200. Założenie było proste – redukcja wagi bagażu podróżnego z wiadomych względów. Ekwipunek Krystyny swoje waży. Stąd pomysł na rezygnację z ciężkiej lustrzanki i trzech obiektywów. Na wszelki wypadek zabraliśmy ze sobą naszą poczciwą lustrzankę. I wiecie co? Przeleżała cały wyjazd w bagażniku, nie użyliśmy jej ani razu! Lumix w zupełności zaspokoił nasze potrzeby. I nie jest to żadna reklamowa ściema, o czym za chwilę.
Każdy kto ma lub miał kilkumiesięczne dziecko, doskonale wie, że przychodzi taki moment kiedy dzieciak, znudzony, nie chce siedzieć w wózku. W przypadku Kryśki najlepiej jest jej na rękach u taty. A to właśnie ja odpowiadam za część fotograficzną podczas wyjazdów. Jak możecie się domyśleć, wybór niewielkich rozmiarów kompaktu jakim jest Lumix był dla mnie w tej sytuacji wybawieniem.
W jednej chwili miałem go w kieszeni u spodni, by za chwilę zrobić zdjęcie przelatującej mewie nad rynkiem w Veli Lošinj. Stabilizacja obrazu pozwala robić zdjęcia dobrej jakości jedną ręką. Fajnie, że na obudowie znajduje się niewielki grip, który również dawał mi poczucie pewności, że zaraz nie będę musiał wyjmować aparatu z wody. Pomocne okazało się być włączenie poziomicy wyświetlanej na ekranie. Nie najgorzej wychodziły również zdjęcia z chorwackich tuneli, na poniższym zdjęciu ukochany przez wielu „tunel dobrej pogody” Sveti Jure.
To co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie w Lumixie to 15-krotny zoom optyczny (LEICA DC VARIO-ELMAR), który, schowany w niewielkiej obudowie, potrafił uratować kadr. Sami zobaczcie jak pięknie „ściągnął” widok ze wzgórza Srđ na stare miasto w Dubrowniku, czy figurę Matki Boskiej z dzieciątkiem usytuowaną na dachu jednego z kościołów w Veli Lošinj.
Fajną i bardzo przydatną opcją okazał się również spust do filmów, wyciągnięty bezpośrednio na obudowę. Dzięki temu nagrałem więcej filmów niż zazwyczaj, kiedy, po prostu nie chciało mi się zmieniać ustawień w lustrzance lub wyciągać telefonu. Efektów mojej radosnej filmowej twórczości Wam nie pokażę, nie jestem mocny w te filmowe klocki. Mogę tylko potwierdzić, że jakość 4K jest naprawdę fajna.
Aparat posiada mocno rozbudowaną gamę ustawień – uwierzcie mi na słowo, nie miałem czasu nawet tam zajrzeć. W zupełności wystarczył mi tryb iA, czyli „inteligentne Auto”. Zdjęcia i tak zapisuję w dwóch formatach, JPG i RAW by, w razie czego, móc na spokojnie popracować nad super ujęciem, bez względu na warunki pogodowe.
Podsumowując, Panasonic Lumix TZ200 okazał się bardzo trafnym wyborem w podróż do Chorwacji. Jeśli jesteś ojcem, któremu kochany dzieciak szaleje na rękach, a chciałbyś robić dobrej jakości zdjęcia podczas wyjazdów – ten aparat jest dla Ciebie. Pani dyrektor zatwierdziła nasz wybór! Lumix TZ200 to wydatek rzędu 3 tys. zł. Jeśli natomiast szukalibyście sprzętu o zbliżonych parametrach, sprawdźcie tańszy model TZ95, który nam również polecano. Pełną specyfikację Lumixa TZ200 znajdziecie na stronie Panasonica.
Zdjęcia ze mną i aparatu wykonane telefonem – reszta zdjęć pochodzi z Lumixa
Urszula
-Brawo dla Krysi! I dla Was, bo wyprawa z dzieckiem, to wyzwanie! A zdjęcie piękne, jak zresztą cała Chorwacja. Pozdrawiam:)